Must-post każdego marketera

Kolejny ranking na topowego marketera cię ominął, kiedy ty urabiasz się po łokcie w branży? Spieszę z pomocą.

Śmiało, zapoznaj się z kilkoma pro tipami. Podziękujesz później.

Zacznijmy od podstawy podstaw. Obstaw odpowiednio profile. musisz być na Facebooku, Insta i LinkedIn, bo w końcu jesteś profesjonalistą. Zdjęcie profilowe musi mieć efekt „wow”. Profesjonalnie, ale z zawadiackim uśmiechem. Takie, że ci nie zależy, ale trochę ociekasz zajebistością.

Zdjęcie w tle

Dla dopełnienia efektu, żeby każdy wiedział z kim ma do czynienia – zdjęcie w tle. Koniecznie takie, na którym stoisz plecami do obiektywu i przemawiasz do milionów lub odwrotnie, aparat bierze cię z przodu i ukazuje (z mikrofonem w ręku) natchniony właśnie opowiedziałeś anegdotę na scenie. Takie tam, jak piłeś kawę lokalnej kawiarni a Gary Vee niechcący oblewa się swoją yerbą i razem zaśmiewacie się w głos.

Kimkolwiek jesteś, jesteś super

Uzupełnij profil, pochwal się stanowiskiem. I wiedz, nie że pracowałeś w obsłudze klienta. Ty byłeś CUSTOMER SATISFACTION BUSINESS MANAGER. Nie zajmowałeś się wysyłką newslettera, twoje stanowisko to (prawie, prawie) CMO. Robiłeś grafiki socjale, tworzysz posty na bloga i dwa razy pomogłeś w strategii dla dużego klienta? Wpisuj bez kozery brand manager. Każdy klient to wyzwanie. I ten struggle musi wybrzmieć na stronie. Niech wiedzą, że ty co prawda w kapciach i przed kompem, ale walczyłeś z mamutami, uciekałeś przed wilkami i jeśli dzisiejszy marketing ma taką formę jak dziś, to trochę dzięki tobie. 

No i content. Tu trzeba pochylić się dłużej. Przeprowadzę cię przez kilka MUST POST, które, jeśli nie pojawią się na twoim profilu, to właściwie dla świadomości ludzi nie istniejesz. A już bankowo nie jako inspiracja dla milionów aspirujących marketerów. 

#workWorkWork (Rihanna style)

Zdjęcie ze szkolenia. Ludzie muszą wiedzieć, że masz wzięcie na rynku nawet, jeśli to twoje pierwsze szkolenie od stu miesięcy. Jak zrobić zdjęcie? Najlepiej z ręki. Selfiak musi ująć twój dumny uśmiech i jak największą część sali. To nic, że jest pusta. Przecież za chwilę pojawią się w niej żądni twojej wiedzy uczestnicy lub właśnie zachwyceni ja opuścili. Dorzuć nazwę klienta. Im większa korporacja, tym lepiej. Najlepiej, żeby to była korporacja bo co to za fejm, jeśli szkoliłeś przedstawicieli lokalnej wędzarni w Pcimiu Dolnym? Jeśli nie możesz pochwalić się co najmniej bankiem lub telewizją, daruj sobie. Pozostaw to wyobraźni. 

Dodatkowy plus zdobędziesz, jeśli szkolenie odbędzie się w sobotę lub niedzielę, idealnie jeśli dla uczelni. Wszystkie leniwe bułencje popijają biedną czarną kawę, gdy ty o 8:30 pokonałeś już trzy espresso, oświeciłeś kilkanaście wpatrzonych w Ciebie osób i nawet jeśli tak naprawdę wszyscy na Teamsie siedzieli w łóżku i mieli Cię w trybie mute, poczułeś się jak bohater.

Nacieranie się wynikami

Screeny z ocen uczestników po szkoleniu. Jeżu, jak prawdziwy materiał do nacierania się każdego marketera. Co prawda dla niektórych już nieco too much, szczególnie gdy są to komentarze typu “było super”, “dużo wiedzy”, “świetny prowadzący” czyli coś co można napisać zarówno po szkoleniu z marketem jak i benefisie Janusza Drozdy. Nie ma jednak lepszego social proof niż ludzie, którzy wirtualnie poklepali cię po plecach. Nie ma zatem powodu, abyś nie wrzucał tego do sieci, jeśli obawa, że zemdli zarówno ciebie jak i odbiorców nie jest jeszcze zbyt duża.

Jeśli chwalić się pracą, to nie możesz zapomnieć o zdjęciach z wystąpień. Żeby było jasne, nie ma znaczenia, czy występowałeś dla szesnastu osób czy trzech tysięcy. Jeśli ktoś zrobił ci zdjęcie ze sceny z mikrofonem w ręku, you got this, man. Wrzucasz foto niby od niechcenia, bo to właściwie organizatorzy się o ciebie zabijali. Ty tylko przypadkiem przejeżdżałeś przez Lublin na trasie z Wrocławia do Łodzi. W opisie koniecznie dziękujesz za liczne przybycie i pilnujesz, żeby nikt nie opublikował zdjęcia na którym widać, że osiemnaście pierwszych rzędów jest puste lub że występuje po tobie Seth Godin. Jeśli nie masz dobrego zdjęcia, wrzucasz post z podziękowaniem za świetne wydarzenie. 

Cross-friend-promotion

A propos poklepywania po plecach. Jak wiemy, nie ma niż lepszego niż tzw. CROSS PROMOTION. W plebiscycie marka osobista, rzecz jasna. Jeśli masz znajomych bliższych lub dalszych, takich z branżuni, świat musi o tym wiedzieć. Takie podstawowe minimum to wspólne zdjęcie. Uśmiechnięte, swobodne, przecież dobrze się znacie, wypiliście przed chwilą pół litra konferencyjnej kawy. Poziom wyżej to oznaczanie się w storisach i udostępnianie ich na Insta. Tu nie ma limitów. Wiadomo, że im częściej będziecie przypominać ludziom, że łączy was więź szczera i bliska, wasz wskaźnik eksperckości mnoży się do potęgi co najmniej trzeciej. Jeśli część ludzi będzie tym już znudzona, na pewno jest też jeszcze taka, która zanim odpali twojego insta odpala dwie paczki popcornu. I to do nich mówisz. 

Jest jeszcze sekcja dla osób, które wydały książkę lub wylądowały na okładce branżowego magazynu. Jeśli nie ze swoim pysiem na okładce, to przynajmniej z tytułem własnoręcznie spisanego w trudach artykułu. Tu już odpinasz wrotki i wrzucasz zdjęcia wszędzie, co najmniej cztery razy w tygodniu. Niech pospólstwo wie, z kim ma do czynienia i jeśli istnieje Mount Everest marketingowego fejmu, to ty właśnie wbiłeś na niego trzeci raz w tym roku. 

To jest taki wiesz, basic. Tak to funkcjonuje. A czy działa? Możesz zapytać kogokolwiek z nas. Bo prawie wszyscy to robimy.